Odkrywanie Phu Quoc

Wykorzystaliśmy dziś ostatni z naszych ślubnych prezentów i popłynęliśmy na snorkeling na Phu Quoc. Snorkeling - jak zawsze mieliśmy dużo szczęścia - okazał się przy okazji objazdem połowy wyspy :) Poza rafą, zobaczyliśmy więc Pearl Farm i przepiękną Sao Beach z bielutkim, drobnym piaseczkiem.


Zaczęliśmy jednak od rejsu wokół wysepek z archipelag An Thoi (jeszcze mniejszych od Phu Quoc, trochę bardziej na południe). Widoki były niesamowite... Zresztą - jak zwykle - zobaczcie sami.

Popływaliśmy sobie trochę, z małym przystankiem na fish farmie (co okazało się później brzemienne w skutkach - wrażliwych prosimy o opuszczenie fragmentu o jeżowcach) i zatrzymaliśmy się na łowienie ryb. Łowienie nie zakończyło się zbytnimi sukcesami; jedyną rybkę złapał nasz przewodnik i mamy wrażenie, że po prostu lepiej umiał posługiwać się naszym zaawansowanym sprzętem rybackim. O takim:

Zaraz potem, pierswsze snurkowanie (niestety, jeszcze nie mamy zdjęć - są w 'analogu'), znów kawałek rejsu i znów snorkeling. Tym razem znacznie lepszy niż pierwszy, po którym byliśmy trochę rozczarowani rafą. Rafa w tym drugim miejscu była piękna, choć widoczność nie była idealna. Jako rekompensatę ograniczonej widoczności dostaje się jednak możliwość pływania naprawdę blisko rafy - w wielu miejscach trzeba uważać żeby nie skopać jej płetwami. Szczerze mówiąc byliśmy trochę zdziwieni, że w Wietnamie nie dba się o nią lepiej; przy takiej eksploatacji może się to skończyć jak w niektórych miejscach w Egipcie... Niestety, chyba jeszcze nie do końca ludzie tu zdają sobie sprawę z tego, co mają...

[fragment o jeżowcach]
Po powrocie na statek czekał na nas lunch. I to nie byle jaki! Nasz kapitan namówił nas na zjedzenie... jeżowca (czy to legalne???). Jeżowiec wygląda tak:

To znaczy wygląda zanim kapitan obetnie mu 'igiełki' i przygotuje go do spożycia. Bo wtedy wygląda już tak:

Zaczęliśmy bezpiecznie - od zupy ryżowej z jeżowca. Smakowała trochę jak krupnik z posmakiem leśnych grzybów. Bez większych oporów skusiliśmy się też na jeżowca z grilla z prażonymi orzeszkami ziemnymi z sosem pieprzowym i limonką. Jak smakował? Pojęcia nie mamy jak to opisać. Wytrawne, oryginalne, chyba nie wszystkim smakował (Szwedzi nie byli zachwyceni :)) Na koniec, choć - przyznajemy - nie bez wątpliwości, pojechaliśmy po bandzie. Zaatakowaliśmy jeżowca na surowo. 'Na surowo' w tym przypadku oznacza, że jak leżał na stole to jeszcze się nieco ruszał... W smaku był za to dużo lepszy niż ten z grilla, choć i tu smaku nie da się chyba porównać do niczego powszechnie znanego w Polsce.
[koniec fragmentu o jeżowcach]

W drodze powrotnej znów zachwycaliśmy się skałami wyrastającymi prosto z morza, turkusową wodą, zielenią na okolicznych wysepkach...
A później wylądowaliśmy na Sao Beach - jednej z najbardziej znanych i najpiękniejszych plaż Phu Quoc. Bieluśki piasek, błękitna woda, palmy kłaniające się morzu... Nie da się ukryć, że Wietnamczycy jeszcze sami nie potrafią wykorzystać tego, co dała im matka natura bo plaża jest jeszcze miejscami brudna :( Ale jeśli się przymknie na to oko albo pójdzie kawałek dalej niż większość turystów, to czekają na człowieka takie oto widoki:

Na deser dostaliśmy jeszcze wizytę na Pearl Farm - w miejscu, w którym hoduje się perły i tym akcentem właściwie kończymy nasz pobyt na Phu Quoc :(

Już jutro wracamy do Hanoi, gdzie chcemy spędzić dwa kolejne dni. No i w środę rano wracamy do Polski żeby wszystkim osobiście życzyć:

Komentarze

  1. Ten blog to był rewelacyjny pomysł! Mam nadzieję, że możemy liczyć na jakieś posty po wywołaniu zdjęć z aparatu podwodnego? :)

    Pomimo ściskającej zazdrości, lubię Wasze bożonarodzeniowe kartki ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. :)
    Zdjęcia będą, oczywiście, jeśli tylko jakoś wyjdą :)

    A kartki, cóż. Mamy nadzieję robić co roku ładniejsze :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty