Nie, nie chodzimy głodni :)
Rzeczywiście, jakoś tak wyszło, że mało piszemy o jedzeniu.
Na pytanie z wczorajszego maila odpowiadamy jednak z pełnym przekonaniem: nie, nie chodzimy głodni :)
Nawet jeśli apetyt na mięso odbierze nam taki oto widok na pobliskim targu:
(w roli głównej móżdżek), apetyt zawsze można zaspokoić w dobrze zaopatrzonym warzywniaku:
uzupełniając energię - a jakże - miską ryżu w jednej z niezliczonych odmian:
W najgorszym wypadku (lub, jak my, nie z wypadku a z ciekawości) można też sięgnąć po karambolę prosto z drzewa:
My naszą kulinarną podróż po Wietnamie zaczęliśmy od zupy phở i sajgonek. Teraz wędrujemy dalej, przez różnego rodzaju mięsa (jest tu wszystko począwszy od oczywistych: kurczaka, wieprzowiny i wołowiny, przez króliki i jelenie aż po ... krokodyla czy gołębie. Plus oczywiście niezliczone ilości różnorakich owoców morza. Wprawdzie nie mieliśmy jeszcz okazji spróbować wszystkiego, ale na szczęście jeszcze trochę przed nami :)
Chyba najbardziej intrygujące są tu uliczne stoiska, na których serwuje się wszelakie potrawy. Problem jest jednak taki, że wszystkie nazwy są po wietnamsku i jedyne co z nich rozpoznajemy to napisy "Pho" :P Niemniej zapachy roznoszce się wokół są często tak kuszące, że nie omieszkamy spróbować w ciemno :)
Już wczoraj założyliśmy, że dzisiejszy post będzie o jedzeniu. Chcieliśmy pójśc do ulicznej knajpki, zamówić coś niewiadomego pochodzenia, zrobić zdjęcia z lokalsami itd. Rzeczywistość okazała się jednak nieco inna. Przemierzając Sajgon w kierunku, w którym niosły nas nogi, trafiliśmy na dwie nie do końca oczywiste lokalizacje. Pierwszą był najprawdziwszy w świecie ... Sushi Bar, który wyglądał jak z japońskich filmów a nie polskiej rzeczywistości. Karta przyprawiała o zawrót głowy, a jakieś 80% nazw potraw było dla nas komplenie obcych. Niezrażeni i i nieświadomi tego, co za chwilę się zdarzy, zamówiliśmy - jak się później okazało - najlepsze sushi w życiu. Poniżej zdjęcie z tego epokowego wydarzenia :)
(Tak, wiemy. Niektórzy teraz wydają z siebie głośne 'bleeeee'. Ale KAŻDY znalazłby coś dla siebie: sushi z rybami surowymi i pieczonymi, owocami morza, wegetariańskie z nieziemskimi połączeniami tutejszych warzyw i owoców, a nawet sushi z... wołowiną :)))
Drugą restauracją był (uwaga!) ogródek grillowy. Zachęcające menu sprawiło, że weszliśmy i ... nie chcieliśmy wyjść! Zamówiliśmy danie, dostaliśmy... półprodukty, a danie musieliśmy sobie sami przygotować na grillu wbudowanym w stolik :) Niby jedliśmy typowo po wietnamsku (po tutejszemu przyprawione mięso, ryby i owoce morza z tradycyjną już michą ryżu), a czuliśmy się trochę jak na domowym grillu w ogródku :)
A na upały pomaga nam nieustannie pyszny kokosik.
Pozdrawiamy z brzuchami pełnymi jedzenia i głowami pełnymi planów na jutro :)
Na pytanie z wczorajszego maila odpowiadamy jednak z pełnym przekonaniem: nie, nie chodzimy głodni :)
Nawet jeśli apetyt na mięso odbierze nam taki oto widok na pobliskim targu:
(w roli głównej móżdżek), apetyt zawsze można zaspokoić w dobrze zaopatrzonym warzywniaku:
uzupełniając energię - a jakże - miską ryżu w jednej z niezliczonych odmian:
W najgorszym wypadku (lub, jak my, nie z wypadku a z ciekawości) można też sięgnąć po karambolę prosto z drzewa:
My naszą kulinarną podróż po Wietnamie zaczęliśmy od zupy phở i sajgonek. Teraz wędrujemy dalej, przez różnego rodzaju mięsa (jest tu wszystko począwszy od oczywistych: kurczaka, wieprzowiny i wołowiny, przez króliki i jelenie aż po ... krokodyla czy gołębie. Plus oczywiście niezliczone ilości różnorakich owoców morza. Wprawdzie nie mieliśmy jeszcz okazji spróbować wszystkiego, ale na szczęście jeszcze trochę przed nami :)
Chyba najbardziej intrygujące są tu uliczne stoiska, na których serwuje się wszelakie potrawy. Problem jest jednak taki, że wszystkie nazwy są po wietnamsku i jedyne co z nich rozpoznajemy to napisy "Pho" :P Niemniej zapachy roznoszce się wokół są często tak kuszące, że nie omieszkamy spróbować w ciemno :)
Już wczoraj założyliśmy, że dzisiejszy post będzie o jedzeniu. Chcieliśmy pójśc do ulicznej knajpki, zamówić coś niewiadomego pochodzenia, zrobić zdjęcia z lokalsami itd. Rzeczywistość okazała się jednak nieco inna. Przemierzając Sajgon w kierunku, w którym niosły nas nogi, trafiliśmy na dwie nie do końca oczywiste lokalizacje. Pierwszą był najprawdziwszy w świecie ... Sushi Bar, który wyglądał jak z japońskich filmów a nie polskiej rzeczywistości. Karta przyprawiała o zawrót głowy, a jakieś 80% nazw potraw było dla nas komplenie obcych. Niezrażeni i i nieświadomi tego, co za chwilę się zdarzy, zamówiliśmy - jak się później okazało - najlepsze sushi w życiu. Poniżej zdjęcie z tego epokowego wydarzenia :)
(Tak, wiemy. Niektórzy teraz wydają z siebie głośne 'bleeeee'. Ale KAŻDY znalazłby coś dla siebie: sushi z rybami surowymi i pieczonymi, owocami morza, wegetariańskie z nieziemskimi połączeniami tutejszych warzyw i owoców, a nawet sushi z... wołowiną :)))
Drugą restauracją był (uwaga!) ogródek grillowy. Zachęcające menu sprawiło, że weszliśmy i ... nie chcieliśmy wyjść! Zamówiliśmy danie, dostaliśmy... półprodukty, a danie musieliśmy sobie sami przygotować na grillu wbudowanym w stolik :) Niby jedliśmy typowo po wietnamsku (po tutejszemu przyprawione mięso, ryby i owoce morza z tradycyjną już michą ryżu), a czuliśmy się trochę jak na domowym grillu w ogródku :)
A na upały pomaga nam nieustannie pyszny kokosik.
Pozdrawiamy z brzuchami pełnymi jedzenia i głowami pełnymi planów na jutro :)
Ten post powinien mieć inny tytuł albo przynajmniej ostrzeżenie przed pierwszym zdjęciem: nie oglądać po jedzeniu ;)Brrr, i oni sprzedają to na targu... i pewnie ma to jeszcze duży popyt... brrr
OdpowiedzUsuńZdjęcia z targu możecie spokojnie wstawiać na stocka ;)
Bardzo ciekawie wygląda ta karambola. A jak smakuje? Można do jakiegoś powszechnie znanego owoca porównać? Po wyglądzie zakładam, że jest to owoc ale mogę się mylić;)
Mówicie, że nawet JA bym znalazła coś dla siebie z tego sushi? ;) To, co jest na zdjęciu wygląda ładnie, ale w sumie to nigdy nie mówiłam, że wizualnie mi się to jedzenie nie podoba, tylko ten smak... ;)
Stolik z grillem - rewelacja! Świetny pomysł :)
A jakieś regionalne napoje? Chociaż to pewnie temat na kolejny wpis ;)
@Aneta:
OdpowiedzUsuńZa możdżek przepraszamy :(
Karambola to owoc, można to nawet czasami kupić w PL (świetnie wygląda w drinkach bo po pokrojeniu ma kształt gwiazdki). W smaku jest słodko-kwaśna, bardzo soczysta, nam trochę przypominała... agrest :)
Sushi: na pewno byś znalazła. I stawiam stówkę, że jak tu zjesz to się przekonasz do sushi. Na pewno :)
A napoje póki co przegrywają z tajskimi, z wyjątkiem soku z kokosa, który tu smakuje nam duuuużo bardziej :)
Dobra - przyjmuję zakład ;) Jeśli kiedykolwiek trafię w to miejsce to zobaczymy czy polubię sushi :)
OdpowiedzUsuń