Jesteście Polakami?

Miało być o Mekongu, na którym spędziliśmy 2 dni, miało być o świątyni kaodaistycznej oraz o podziemnych tunelach Wietkongu, w których byliśmy dziś ale nie będzie... A wszystko przez spotkanie, które miało miejsce po naszym powrocie z dzisiejszej wycieczki. Po wielu godzinach spędzonych w busiku, marzyliśmy już tylko o butelce zimnego wietnamskiego piwa (nawet daje radę) w backpakerskiej dzielnicy Saigonu (dla podróżników z plecakami - takich jak my :)). Gdy siedzieliśmy sobie w jednej z knajpek, przy stoliku zwróconym w stronę ruchliwego skrzyżowania, wymienialiśmy uwagi z dzisiejszego dnia i sączyliśmy zimnego Tigera (mniam, nie mylić z napojem energetycznym ;)) usłyszeliśmy tytułowe pytanie...
Nie zadał go żaden rodak, Rosjanin, Czech, ani żaden inny brat z bloku wschodniego. Zadał je rodowity Niemiec siedzący wraz z żoną przy stoliku obok. To zdanie było co prawda jednym z nielicznych, które umiał powiedzieć w naszym języku; był to jednak zaczątek wspaniałej dyskusji, która zdominowała nasze myślenie o ostatnich dniach.

Niesamowite jest to, że kilka dni temu stwierdziliśmy, że się "alienujemy" i trzeba coś z tym zrobić. To "coś" było jednak tak niedookreślone (w sumie pracując ciągle z ludźmi nie mamy jakiegoś wielkiego parcia na integrację, co więcej - z tą naszą alienacją nawet nam dobrze :)), że oczywiście nic z tym nie zrobiliśmy. Do czasu... Teraz to odbieramy jako znak, ale podczas wyceiczki do Delty Mekongu spotkaliśmy Niemca, urodzonego na Ukrainie, który wychowywał się we wschodnich Niemczech (normalnie prawie brata :P) pracującego aktualnie w Dubaju jako kontroler lotów... Mimo, że nie nawiązaliśmy jakiejś szerszej relacji, ten gość (nawet nie wiemy jak miał na imię) okazał się swoistą zapowiedzią dzisiejszego spotkania... :)

Rozmawialiśmy (na szczęście po angielsku :)) dosłownie o wszystkim: podróżach, Azji południowowschodniej, Warszawie, stadionie 10-lecia, Mazurach, Jeleniej (Zielonej) Górze, polityce i życiu... Mimo, że Bernhardt (jak się później okazało) jest w wieku naszych drogich rodziców i jest stolarzem (no comment - rodzime skojarzenia z tym zawodem możemy schować do baaaardzo głębokiej szuflady), jest człowiekiem niesamowicie otwartym i obytym w świecie. Nie dość, że wie jak nazywa się nasz premier, co wydarzyło się 10 IV i jak z grubsza wygląda sytuacja polityczna w Polsce, to jeszcze podróżuje w zasadzie od małego (wprawdzie przypadkowo, ale w 1975 był na Sri Lance...) i naprawdę widział już wiele. Niesamowite jest też to jak trzeźwe spojrzenie ma na życie, na niemiecki doświadczenia związane z rozwojem kraju, ale także na konieczność uwzględniania w życiu ... wartości i tradycji, które w ferworze pędzącego świata nam umykają.

"Jedno piwo" okazało się trzema godzinami spędzonymi na żywiołowych dyskusjach, które, jak zgodnie stwierdziliśmy, są esencją podróży. Ok, fajnie jest zobaczyć to i tamto, ale tak naprawdę to, co tak naprawdę się liczy, to spotkania z różnymi ludźmi, którzy, nawet w krótkiej rozmowie. pozwalają nam otworzyć oczy na wiele różnych spraw, dzięki czemu stajemy się lepszymi ludźmi i patrzymy inaczej na wszystko, co nas otacza...

Na koniec okazało się, że tego samego dnia (już pojutrze, wprawdzie innymi samolotami) wybieramy się na Phu Quoc. Kto wie. Być może tam również się spotkamy i będziemy kontynuować nasze rozmowy o życiu :) Póki co na pewno zostają na emaile, którymi się wymieniliśmy :)

P.S. A na koniec historia z życia Bernhardta spędzającego urlop u znajomych na Mazurach :) Bernhardt ma urodziny. Gospodyni domu pyta: "co chciałbyś zjeść na obiad przy okazji Twoich urodzin?"
Bernhardt odpowiada bez namysłu: "Flaczki!"
Gospodyni robi flaczki i podaje Bernahrdtowi. Bernhardt zjada kilka łyżek i dziękuje za dalszy posiłek po czym dodaje, że z okazji swoich urodzin chciał zjeść "placki" a "flaczki" są dla niego nie do przejścia :)

Komentarze

Popularne posty