Poligloci mają łatwiej :)

To znaczy: mieliby, gdyby ich wielojęzykowa edukacja obejmowała tajski. Bo jeśli ogranicza się do języków takich jak: niemiecki, francuski, rosyjski czy angielski, to zda się psu na budę.

Można co prawda poprosić o papier toaletowy, ale dostaniesz np. chusteczki higieniczne (tu jest jeszcze w miarę blisko). Można też poprosić o ryż smażony z nerkowcami, ale wtedy dostaniesz... bambusowy kijek. Służący do tego, żeby to, o co prosisz od 5 minut, pokazać na menu. Można też mieć English speaking guide'a, którego angielski ogranicza się do uniwersalnego żartu six hours oznaczającego kolejno odpowiedź na pytania: ile czasu będziemy jechać do Białej Świątyni, ile czasu mamy na zwiedzanie Czarnego Domu, o której przewidujemy obiad. Później już nie pytaliśmy o nic :) No, może jeszcze o to, czy mamy zapłacić teraz czy później, aby otrzymać, równie uniwersalną jak żart przewodnika, odpowiedź yes. Jednym słowem: fajnie nam tu :)

Miało być dużo zdjęć, ale nie zdążyliśmy zrzucić. Miały być soczyste opowieści o wyczekanym wypadzie do górskich plemion, ale nie będzie - o czym jutro. I w ogóle nie będzie (przynajmniej dziś) niczego (z pozdrowieniami dla Białegostoku!), bo idziemy spać przed jutrzejszą lekcją gotowania z tajską babcią Tik. Jutro za to obiecujemy wszystko spisać w czasie podróży do Chiang Mai.

Komentarze

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. 'Nie będzie niczego' - A&A nie idźcie tą drogą ;)) Co prawda nie wiem co będziecie gotować, ale liczę na jakąś degustację po Waszym powrocie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś tam upichcimy. Możesz wybrać z następnego wpisu :) (Krewetki możesz zastąpić dowolnym innym mięsem - np. kurczakiem :))

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty