Cooking class w Chiang Rai
Jadąc do Tajlandii wiedzieliśmy, że tym razem chcemy pójść
do szkoły gotowania, żeby dowiedzieć się, jak przygotować tajskie pyszności.
Wahaliśmy się między kursem w Chiang Rai i kursem w Chiang Mai. Nie wiadomo właściwie dlaczego wypadło to
pierwsze. A że nic nie dzieje się bez przyczyny, to trafiliśmy do Tik...
Nasze podróże mają to do siebie, że w czasie niemal każdej trafiamy na kogoś niezwykłego (pamiętacie np. Chitrę i Wasantę
z Nuwary Eliyi?). Skuszeni ulotką znalezioną w naszym guest housie w Chiang Rai
(swoją drogą polecamy – Baan Baramee Guest House) reklamującą lokalną szkołę
gotowania, trafiliśmy na Tik (tak ma na imię właścicielka). Szkoła to
niewątpliwie za dużo powiedziane, bo Tik
zabiera ludzi do swojego domu pod miastem i we własnej kuchni pokazuje, jak
gotować po tajsku.
Po raz pierwszy z Tik skontaktowaliśmy się telefonicznie. Ha (!) i tu pierwsze zaskoczenie. W przypadku Tik nie ma zastosowania nasz wczorajszy wpis, bo
Tik po angielsku mówi całkiem nieźle. Bez problemu się dogadaliśmy i
umówiliśmy na dziś. Po rozmowie A. wydawało się, że Tik to młoda dziewczyna, a jednak okazała się tak na oko 60-letnią Tajką, która - jak dowiedzieliśmy się
w drodze do jej domu - 3 lata temu „pier**** wszystko i wyjechała w Bieszczady”
(czytaj: przeprowadziła się z Bangkoku pod Chiang Rai). W domu zbudowanym przez
siebie i męża Martina (Anglik, od kilkunastu lat mieszkający w Tajlandii i
uczący w Chiang Rai angielskiego) przyjmuje gości ze wszystkich stron świata
(ale byliśmy pierwszymi Polakami ;)) i uczy ich gotować. To, co oboje robią nie
wynika jednak z chęci zarobienia nie wiadomo jakiej kasy (ich oferta jest chyba
najtańszą ze wszystkich, jakie widzieliśmy), ale dla przyjemności i satysfakcji. Dlatego
nie mają oporów, aby zapraszać ludzi do własnego domu proponując im nawet... prysznic we własnej łazience (naprawdę J) i używanie ich własnego cooling powder (genialny wynalazek!).
Mimo, że główny punktem programu było gotowanie
fantastycznych dań (poprzedzone wizytą z Tik na lokalnym targu), to chyba
najważniejszą częścią dzisiejszego dnia dla nas była możliwość spotkania i
rozmowy z dwójką ludzi, którzy chcąc
oderwać się od codziennego pędu i nieustannie rozwijającego się, bez
poszanowania swojej własnej tradycji kraju, uciekają na wieś i tworzą miejsce, w
którym turyści tacy jak my mogą zobaczyć pozostałości prawdziwej Tajlandii. Miło było posłuchać, że nawet w Tajlandii są jeszcze osoby, które nie uważają,
że każdy skrawek ulicy powinien być zastawiony drapaczami chmur, a skrawek
plaży - jakimś sieciowym resortem. To, jacy są Tik i Martin, ma odzwierciedlenie w
pamiątkowych książkach, które prowadzą. Mimo, że działają dopiero od roku
(byliśmy uczniami 176 i 177), musieli już założyć drugą, bo pierwsza jest zapełniona podziękowaniami i pamiątkowymi wpisami.
Gdybyście kiedyś szukali cooking class w Chiang Rai, nie
wahajcie się ani chwili i jedźcie do Tik i Martina. My gotowaliśmy
kurczaka (w Panang curry i z orzeszkami nerkowca), słodko-kwaśne krewetki i warzywa i krewetki w tempurze. Poniżej możecie zobaczyć nasze dzieła (było
pyyyyyszne J)
Po lekcji śmignęliśmy już do Chiang Mai. Po pierwszej wizycie na nocnym targu wiemy, że będzie ciekawie :)
Naprawdę to lubię!
OdpowiedzUsuńWracajcie szybko i podzielcie się tą wiedzą :)
Pozdrawiam,
Olga
Ha! Obiecujemy :) Może jeszcze nie w poniedziałek, ale... :)
OdpowiedzUsuń