Mamy go ;>

Po 2 tygodniach spędzonych 4 lata temu w Bangkoku pewnie byśmy tam nie wrócili, ale... No właśnie. Obejrzeliśmy wtedy większość atrakcji opisanych w Lonely Planet, a nie widzieliśmy jednej z najważniejszych. Akurat gdy przyjechaliśmy, Tajowie stwierdzili, że zrobią remont w Wat Traimit, czyli w miejscu "urzędowania" Złotego Buddy. No i co? Mieliśmy go w ogóle nie zobaczyć? Co się odwlecze, to nie uciecze. Zresztą nas znacie - jesteśmy uparci ;)

Tym razem Bangkok nie zrobił na nas jakiegoś piorunującego wrażenia. Pewnie stało się tak dlatego, że świetnie wiedzieliśmy, że to tylko początek naszej podróży. Bangkok nie okazał się też jakoś bardzo gościnny. Zaraz po przylocie, ok. godz. 22, wydawało nam się, że chodzimy po dużej saunie, a że mapka z Google Maps okazała się (delikatnie mówiąc) średnio dokładna, to w saunie spędziliśmy więcej czasu niż przewidywaliśmy. Pewnie zapytacie dlaczego się mordowaliśmy i nie złapaliśmy tuk-tuka? Wiemy, że brzmi to mało wiarygodnie, ale na żadnego nie trafiliśmy przez jakieś 30 min! Na szczęście zostaliśmy uratowani przez miłego Taja, który za 100 THB (nieco ponad 10 pln) zawiózł nas do hotelu. Nawet nie wiecie, jak dobrze wydane były to pieniądze.Okazało się, że do hotelu mieliśmy jeszcze spooooory kawałek.

Następnego poranka w koszmarnym upale poszliśmy zrobić to, po co przyjechaliśmy - wyrównać rachunki z Bangkokiem :)



 

Przy okazji zahaczyliśmy jeszcze o China Town, które znajduje się zaraz obok świątyni Złotego Buddy.



Pół dnia spędzone w ukropie sprawiło, że dość długa podróż (jakieś 45 min) klimatyzowaną taksówką na lotnisko Don Mueang była przyjemną odmianą. Później już tylko odprawa, krótki lot i... witaj Chiang Rai :))))

Komentarze

Popularne posty