Doi Suthep, rozmowy w songthaew i nocne zakupy

Ostatni dzień w Chiang Mai upłynął nam pod znakiem wycieczki do świątyni znajdującej się na wzniesieniu górującym nad miastem i powolnym snuciu się uliczkami (z małą przerwą na odwiedziny w hotelowym pokoju, bo skwar był dziś nie do zniesienia).

O poranku (no dobra, dziś się trochę rano obijaliśmy więc było koło 11 :P) poszliśmy złapać transport do świątyni oddalonej o jakieś pół godziny od miasta. Jak to my, zamiast złapać taksówkę poszliśmy na pobliski przystanek songthaew (jest to lokalny środek transportu - są to pickupy z zadaszoną przestrzenią bagażową, na której ustawione są dwie ławki, od których zresztą pochodzi nazwa: songthaew = dwa rzędy; teoretycznie mieści się w aucie jakieś 10-12 osób, ale wiadomo - ciało ludzkie da się ścisnąć :P). Dołączyliśmy tam do mieszkającego w Finlandii angielskiego dziennikarza turystycznego (ech! jeździ po świecie i jeszcze mu za to płacą!), a do nas z kolei doszła para starszych Niemców. Teoretycznie powinniśmy zaczekać na 5 kolejnych osób (w górę transport rusza przy minimum 10 osobach na pokładzie), ale po krótkim testowaniu naszej cierpliwości przez tajskich kierowców i ich cierpliwości przez nas oraz niezbyt zaciętych negocjacjach, ruszyliśmy w piątkę.

Droga w górę pewnie by się nam lekko dłużyła, gdyby nie to, że po krótkiej części standardowej (skąd jesteście, jak długo tu jesteście, gdzie jedziecie dalej?) tematem stała się... piłka nożna. Jak się domyślacie po wczorajszych wyczynach Roberta Lewandowskiego w tym towarzystwie byliśmy gwiazdami :) Później było już o wszystkim - zburzonej Warszawie, zimie w Helsinkach, piwie w Niemczech i takich tam. Aż do samej góry:

Nawet błogosławieństwo od mnicha odebraliśmy. Konkretnie to tego mnicha:

Szczerze mówiąc w tym ukropie oberwanie paroma soczystymi strumieniami z kropidła było miłe :)

W drodze powrotnej znów było o podróżach, piłce nożnej, kursie gotowania (naszym), kursie masażu (żony Anglika) i gubieniu się w tajskich uliczkach. Co z przyjemnością uskutecznialiśmy (w sposób kontrolowany) po powrocie do Chiang Mai. Zwłaszcza, że w planie na dziś mieliśmy jeszcze nocne zakupy, ale o tym nie piśniemy ani słowa :)

Zaraz zabieramy się za pakowanie plecaków, bo jutro lecimy na Koh Jum :)

Komentarze

Popularne posty