Sri Lanka - dzień dobry :)

Po pierwszym dniu na Sri Lance moglibyśmy sobie najzwyczajniej na świecie, tak ‘po polsku’ ponarzekać… Bo w samolocie spaliśmy może z 1,5h, bo jet lag rozłożył nas wczoraj tak mocno, że wieczorem zasypialiśmy pomiędzy kliknięciami w kolejne klawisze klawiatury (dosłownie!), bo pada od 18h, bo ruiny w Anuradhapurze bardzo nas zawiodły itd. Ale nie będziemy tego robić, bo w końcu jesteśmy na wakacjach i skupiamy się na pozytywach! J


Po przylocie przedostaliśmy się na najbliższą stację kolejową, z której odjeżdżał pociąg do Anuradhapury. Na stację dotarliśmy ok. 5.30 (pociąg mieliśmy godzinę później) i przez godzinę byliśmy prawdziwymi… gwiazdami! J Nie wiemy, czy oni naprawdę białych z plecakami tam nie widują, czy co, ale matki pokazywały nas dzieciom, wszyscy się za nami oglądali, robili zdjęcia komórkami (niby z ukrycia ;)) i później słali w MMS-ach! J Nasza popularność zmalała, ale zaczęła się fascynująca podróż lankijskimi kolejami. Sam pociąg – miłe zaskoczenie, ale już nigdy nie będziemy narzekać na jakość torów w żadnym miejscu w Polsce. J Na Sri Lance i drogi, i tory kolejowe są w tak fatalnym stanie, że aż trudno to opisać. Nie spodziewaliśmy się, że kiedyś to powiemy, ale PKP i GDDKiA rulez J

Wspomniane już ruiny starożytnych lankijskich budowli były – w porównaniu do tego, co już widzieliśmy wcześniej – mizerniutkie. W planie mieliśmy odwiedzić jeszcze dwa podobne miasta, ale plany dynamicznie się zmieniły. Stwierdziliśmy, że – biorąc pod uwagę, że w regionie starych miast panuje właśnie pora deszczowa i leje – nie czujemy potrzeby moknięcia wśród ruin. Brak wcześniejszego planowania okazał się zaletą; pisząc to siedzimy (ładnych kilka dni wcześniej, niż myśleliśmy…) w pociągu do Kandy, które jest bramą do herbacianych plantacji i lankijskich gór.

To, co na Sri Lance podoba nam się (póki co) bez dwóch zdań to ludzie. Są niezwykle przyjaźni, wszyscy się uśmiechają, pozdrawiają i chcą pomagać turystom (nawet jak nie znają angielskiego, którego w sumie większość nie zna, choć jest tu – podobno – językiem urzędowym). Pierwszy z brzegu przykład? Wczorajsza sytuacja: podczas zwiedzania ruin złapał nas deszcz i schowaliśmy się pod drzewem. Podjechał do nas pickup z żołnierzami i zapytali, czy nas podrzucić do miasta! Byliśmy twardzi i odmówiliśmy. Skończyło się tak, że ogromną burzę, która rozpętała się dosłownie chwilę później, spędziliśmy pod prowizorycznie skleconym daszkiem jednego z domostw, razem z najprawdziwszym mnichem i wspólnie obserwowaliśmy zmagania matki i jej dwóch córek z wodą napływającą do ich domu, gdyż droga, która nas rozdzielała zamieniła się w rwącą rzekę. Na szczęście burza minęła w 20 minut i przed kolejną udało nam się wrócić do hotelu :)
Po ulicach oczywiście przechadzają się krowy i śmigają całe watahy bezdomnych psów. Mało kto się tu nimi przejmuje; wygląda na to, że świętych krów nikt nie karmi, bo zabiedzone są strasznie :P

No i musimy napisać o innych bohaterkach, w Anuradhapurze wszędobylskich. Widywaliśmy je płotach, stadami okupujące drzewa, wyżerające liście i kwiaty z ołtarzy Buddy. Oto ona, jedna z nich:


Komentarze

  1. oo jest moja przyjaciółka Małpa!:)pozdrówcie ją i jej rodzinę bardzo serdecznie - ściskać Wam jej nie karzę ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. To dziś będziemy mieli dla Ciebie coś więcej. Stay tuned :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty