W drogę, ale… czym?

No, dobrze. Manny przegrał, choć twierdzi, że wygrał. Donosimy, że oglądanie w barze z Filipińczykami walki stulecia było warte każdych pieniędzy. A my wydaliśmy tylko kilkadziesiąt pesos na dwa piwa. Ale z szacunku dla przegranego oraz z wielkiej sympatii dla niego (ok, przyznajcie, jeśli oglądaliście, też serce mówiło „Pacquiao”) nie będzie więcej na ten temat.
Będzie za to o środkach transportu, bo – jako się rzekło – ruszyliśmy w drogę i od rana byczymy się w Libaong na Panglao. Żeby tak móc, musieliśmy użyć niemal wszystkich środków transportu, jakie są dostępne na Filipinach. Czy to dobry pretekst, żeby o nich napisać? :)
Zaczynając z najgrubszej rury, musimy powiedzieć o samolotach. To najszybszy i najwygodniejszy sposób przemieszczania się pomiędzy filipińskimi wyspami. Czasami, jeśli – tak jak my – leci się z Legazpi, również jeden z najbardziej malowniczych.


W naszym przypadku miał również dodatkowe zalety. Np. pierwszy raz w naszej historii latania (tzn. niewykluczone, że był drugi, ale jeśli tak, to pierwszy przespaliśmy ;)) zobaczyliśmy konkurs na pokładzie samolotu. Pod koniec lotu stewardessa wywoływała jakąś rzecz (np. okulary, „legitymację seniora”, płyn antyseptyczny czy coś podobnego), trzeba to było podnieść do góry i kto zrobił to pierwszy, wygrywał coś, co wyglądało jak kolorowanka. Jeszcze jeden lot wewnętrzny przed nami, więc będziemy próbowali to zgłębić. Kolejną zaletą (mnożoną x2 loty x osoby) były promo packi od Cebu Pacific i Unilevera. Czulibyśmy się bardziej #summerready, gdyby nie fakt, że niemal wszystkie kosmetyki są… wybielające. W końcu nie po to przyjechaliśmy, żeby się wybielać, nie? :) Ktoś reflektuje?

Żeby dotrzeć do samolotu, musieliśmy jednak skorzystać z, naszego ulubionego!, trycykla. To właściwie najpopularniejszy środek transportu w obrębie miast i w niewielkich odległościach od nich. Motor (a czasami – na mniejsze odległości  też OK – rower) plus zespawana z nim budka mieszcząca dwie osoby (postury filipińskiej, dwie osoby postury europejskiej mieszczą się tam ledwo lub prawie w ogóle ;)). Mniej lub bardziej komfortowo – wszystko zależy od tego, na jak wysłużoną i nowoczesną wersję się zdecydujesz. Jest w miarę tanio. Czasami trzęsie. Za to dojedzie niemal wszędzie :) Od środka wygląda tak:

Równie fajnym, a jeszcze tańszym, środkiem transportu są Jeepneye. Uwielbiamy!!! Niemal każdy inny, bo „tuning” jeepneya wydaje się obowiązkiem każdego z właścicieli. Jeppneye to nic innego jak upgrade jeepów pozostawionych na Filipinach przez… Jankesów. Na wyspie Luzon (tam, gdzie Manila i Legazpi) jest ich od… ten teges. Wynika to (pewnie) z faktu, że w Clark (na północ od Manili) była jeszcze stosunkowo niedawno baza wojskowa US Army, a na Leyte (niedaleko Legazpi) lądował generał McArthur, żeby wygnać z Filipin Japończyków. BTW, na historii w PL nikt tego nie uczy, ale dowiedzieliśmy się, że to „wypędzanie” skończyło się jedną z większych tragedii II Wojny Światowej (LP wymienia przy tej okazji nawet WAW – szok, ktoś ogarnia, że w PL zginęła masa ludzi). Podczas próby zdobycia Manili przez Amerykanów miastu ubyło 150 tys. ludzi :(
Wracając do sedna dzisiejszego wpisu, czyli środków transportu, po Amerykanach zostały więc jeepy w nieprzydatnej formie (po co komu auto, do którego wchodzi zaledwie parę osób?). Filipińczycy zrobili z tego pojazdy mieszczące od kilkunastu do kilkudziesięciu osób i wożące ludzi na stosunkowo bliskie odległości. Czy wspominaliśmy już, że każdy jest inny?

Są też, oczywiście, bardziej turystyczne środki transportu. Klimatyzowane lokalne busy (korzystaliśmy), promy (również), busy międzymiastowe (nie doświadczyliśmy). Przed nami również habal-habal, czyli motor z bambusowymi drągami mieszczącymi po kilka osób z każdej strony (nie mieliśmy jeszcze okazji spotkać, nie omieszkamy wypróbować).

Polecamy te co bardziej lokalne, nie tylko ze względu na cenę. Rozmowy z kierowcami – również bezcenne!

Komentarze

  1. Ja tu soboe majówkuje atu tyle wpisów! Dobrze - miałam co robić w czasie podróży ;)
    Po jakiemu wy godoli z tymi kierowcami?
    Wulkan czad!
    Miałam podobny problem w Chinach - chciałam soboe kupić krem nawilżajacy bo mnoe okrutnie wysuszył pekiński smog i nie mogłam znaleźć kremu który oprócz nawilżenia nie obiecywał gruntownego wybielenia ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szybki rzut oka na zdjęcie Jeepneya i zaczynam podejrzewać, że część z nich to jednak indyjskie autka Mahindra ;-) Pochodne klasycznych Jeepów CJ, oczywiście.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty