Legazpi raz jeszcze
Obiecaliśmy dalszą część relacji z Legazpi, i mimo, że
padamy na pyski po podróży przez pół Filipin
(trycykl-samolot-taksówka-prom-trycykl), nie chcemy zawieść. Więc oto jest! :)
Jak już pisaliśmy, samo Legazpi nie jest raczej pierwszym
wyborem turystów (i pewnie słusznie), jednak w bardzo bliskiej odległości od
miasta jest kilka fajnych miejsc, które z pewnością warto odwiedzić i zobaczyć.
Pierwszym z nich jest Daraga – teoretycznie osobne miasto,
ale nie sposób zobaczyć wyraźnej granicy między nią a Legazpi. Do Daragi można
się dostać jednym z niezliczonych jeepneyów (o środkach transportu na
Filipinach będzie kiedy indziej) za całe 20 centów. Podróż z lokalsami (wiadomo,
przecież nie ma turystów w jeepneyu) upływa bardzo szybko i ledwie się obejrzysz,
a kierowca już informuje, że to Daraga. Od celu podróży dzieli nas już tylko
spacer główną ulicą – jak to na Filipinach bywa, upchaną fast foodami – i
szybka wspinaczka na wzniesienie, gdzie znajduje się… piękny kościół. Tak, tak.
Katolickie kościoły chyba jeszcze nigdy nie gościły na naszym blogu, ale na
Filipinach nie sposób od tego uciec, bo wiara mieszkańców wydaje się nie mieć
granic i z pewnością również zasługuje na osobny wpis. Środek kościoła szałowy
nie jest. Umówmy się – Polakowi ciężko znaleźć kościół, który zrobi na nim wielkie
wrażenie. Jednak to, co znajduje się w tle, zwykłe już nie jest. Sami
zresztą zobaczcie:
Zarówno Daraga, jak i same Legazpi położone są w cieniu
wulkanu – Mt Mayon. Musimy szczerze powiedzieć: zdjęcia nawet w połowie nie
oddają wrażenia, jakie on robi. Nad miastami leżącymi na poziomie morza wyrasta
góra, która ma niemal 2500 m. To tak, jakby obok Trójmiasta wstawić nasze Rysy!
Dodatkowo ta góra jest nie byle jaka. Każde dziecko poproszone o narysowanie
wulkanu narysuje stożek wyglądający jak Mt Mayon – jest to więc wulkan idealny :)
Z wulkanem wiąże się też historia drugiego z miejsc, które
odwiedziliśmy. Cagsawy, czyli dawnej Daragi. Osady, która została zniszczona
przez wybuch wulkanu w 1814 r. Po dziś dzień z Cagsawy zostały już tylko
fragmenty fundamentów i wieża dawnego kościoła, która na tle wulkanu również
robi niesamowite wrażenie.
Nie ma co ukrywać, festiwal Magayon, o którym pisaliśmy
wczoraj, „uratował” nam pół dnia zaraz po przyjeździe. Gdybyśmy na niego
nie trafili, to naprawdę nie mielibyśmy co robić. Niemniej, jeśli kiedykolwiek
będziecie w okolicy, to zachęcamy, żeby Legazpi nie traktować wyłącznie jako
lotniska tranzytowego w drodze do i z Donsol, ale żeby zatrzymać się tam na noc
(jedna w zupełności wystarczy) i odwiedzić wspomnianą Daragę i Cagsawę. Naprawdę
warto, bo turystów jest mało, można poczuć ducha Filipin i przy okazji zobaczyć
naprawdę fajne rzeczy. Jak chociażby tu – tym razem to widok na Mt Mayon z
Legazpi (to, co przed nim, to – niestety – miejscowe slumsy).
Kończymy i kładziemy się spać, bo jutro wielki dzień dla
całego kraju i wszystkich Filipińczyków. Pacmania sięga zenitu i wszyscy
czekają na jutrzejszy poranek. Leeeeeet’s get ready to ruuuuuuuuuumble!!! (i
niech wygra lepszy, i oby to był Pacquiao!)
niestety przewidywania sie nie sprawdzily... Pamietam Pacmanie kiedy ja bylam na Filipinach wiec moge sobie wyobrazic co sie dzialo teraz. Wulkan - wow!
OdpowiedzUsuń