Porzućcie wszystkie przyzwyczajenia...

...wy, którzy tu przyjeżdżacie. Tak chciałoby się powiedzieć o tym, co nas spotyka w Katmandu. To nie jest miejsce, które będzie naszą miłością od pierwszego wejrzenia. Może nawet od drugiego nie będzie. Ale da się lubić, bo fajnych miejsc jest tu i w okolicach (może właśnie nawet więcej właśnie tam) całkiem sporo. Jednak żeby w ogóle móc zacząć je dostrzegać, najpierw trzeba wyrzucić z głowy wiele przyzwyczajeń i przekonań.

Mówiła mama, że to niegrzecznie pluć na ulicy? Tutaj to nie działa! Plują (z soczystym charknięciem!) wszyscy. Młodzi, starzy, chłopaki i dziewczyny. Obrzydliwe? Ano dla nas obrzydliwe... tu - zupełnie normalne.
Uczyli, żeby się nie pchać i grzecznie zaczekać na swoją kolej? Błąd. Gdybyśmy się zastosowali, najprawdopodobniej nadal stalibyśmy gdzieś w okolicach placu pałacowego w Bhaktapur, bo to, że nie udałoby się nam dotrzeć zgodnie z tą zasadą do dworca autobusowego, to pewne.
Na ulicy trzeba spojrzeć w prawo, w lewo, znów w prawo i przechodzić, kiedy nic nie jedzie? Patrz wyżej. Tu reguły ruchu drogowego nie obowiązują. Lub raczej są interpretowane dość dowolnie. Wszyscy jeżdżą w bliżej nieokreślonym kierunku, mniejsze pojazdy wciskają się w każdą szparę między większymi, a piesi uprawiają slalom gigant pomiędzy wszystkimi motorami, rowerami, rikszami, samochodami... I tak jest tu wszędzie: i na "normalnych" drogach (normalnych właściwie tu nie ma, większe są dziurawe jak szwajcarski ser, nie zawsze wyasfaltowane i jest ich zaledwie kilka), i na turystycznym Thamelu. Dodajcie do tego nieustający dźwięk klaksonów i trąbek oraz pogwizdywanie tych, którzy ich nie mają, i macie obraz tego, co my mamy tu od trzech dni.

Przyznajemy, uciekaliśmy z centrum. Zdecydowanie bardziej niż Durbar (Plac Pałacowy - w Katmandu pełen świętych mężów, którzy za drobną opłatą zrobią sobie z turystą zdjęcie lub namalują mu bindi) podobały się nam boczne uliczki z dala od centrum (które mają tę dodatkową zaletę, że nie biega na nich za człowiekiem chmara dzieciaków wołających "one dollar, rupees, give me chocolate"), gdzie często życie toczy się jak na wsi.

Obiecaliśmy zacząć od małp, więc proszę:

trochę to dziwne, jak małpy chodzą wokół nieprzyzwyczajonego człowieka jak psy :) Ale sama świątynia Swayambuyath wygląda super:

A na Durbarze też bywa malowniczo:


Narobiliśmy sobie zaległości... Jutro pokażemy Pashupinath - świątynię z tradycyjnymi ghatami, na których odbywają się kremacje zmarłych i największym chyba na świecie nagromadzeniem kolorów na metr kwadratowy, Bodnath - największą azjatycką stupę (i naszą ulubioną!) i mnichów. :)

A na deser jeszcze małpy z Pashupinath:


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty