Pashupinath i Bodnath, czyli jak uciekliśmy z Thamelu
Thamel i okolice potrafią człowieka zmęczyć. Tak do bólu. Uciekaliśmy więc kiedy tylko się dało gdzieś poza centrum. Na przykład na trudny do zamknięcia w słowach dzień w świątyniach Pashupinath i Bodnath. Niezwykłych, dodajmy...
I ktoś, kto dużym mnichem będzie dopiero za czas jakiś :)
Pashupinath to bowiem miejsce, w którym najpierw trafia się do świata tak pełnego kolorów, że można od nich zwariować. Kobiety w sari we wszystkich możliwych kolorach, święci mężowie w szafranowych szatach, barwne ceremonie odprawiane na każdym skrawku ziemi. Niestety, do samej świątyni wstęp mają tylko hindusi, ale wokół można napatrzeć się do woli. I stać atrakcją turystyczną oraz czymś w rodzaju niedźwiedzia w Zakopanem (serio, ludzie robili nam zdjęcia "z biodra", a co odważniejsi prosili o to, żebyśmy zrobili sobie zdjęcie z nimi...), bo z niewiadomych przyczyn białych turystów nie dociera tu aż tak wielu (spotkaliśmy zaledwie kilkunastu).
A wygląda to wszystko jakoś tak:
Z tego pełnego kolorów świata, równie kolorową drogą:
... dociera się w miejsce, w którym wszystko zaczyna wyglądać nieco inaczej. Częścią Pashupinath są ghaty, na których niemal bez przerwy odbywają się kremacje zmarłych. Jak w każdym aspekcie życia, tak i tu widać podział na bogatych i biednych - ci pierwsi są paleni w pobliżu świątyni (oczywiście za odpowiednio wyższą opłatą), ci drudzy nieco dalej. To takie miejsce, że właściwie nie wiadomo, co napisać... Z drugiego brzegu rzeki:
Drugą część dnia spędziliśmy w miejscu o zgoła innej aurze. Bodnath od razu stała się naszą ulubioną świątynią! To największa stupa w Azji, ale nie o wielkość, a o plątaninę modlitewnych flag tu chodzi :) Zobaczcie zresztą sami:
Acha! I nie róbcie teraz nic złego, bo z pierwszego zdjęcia patrzą na Was wszystko widzące oczy Buddy :)
A na koniec migawki z tybetańskiego klasztoru, w którym udało się nam wziąć udział w kawałku obrzędu zwanego puja.
I ktoś, kto dużym mnichem będzie dopiero za czas jakiś :)
A te kolorowe proszki to co to takiego? Co do czerwonych i żółtego to miałam podejrzenie, że to jakieś przyprawy, ale jak dołożyłam do tego zielony i niebieski, to już taka pewna nie jestem ;)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie przyprawy :) To proszki gulal (kojarzysz święto Holi?).
OdpowiedzUsuńMusiałam się dokształcić, ale już wszystko wiem ;) Kolory są super :)
OdpowiedzUsuńZajrzyj do następnego wpisu, zobaczysz, co z nimi robią :)
OdpowiedzUsuńPS. Polecamy się, w sprawach edukacyjnych również.