Mały trek po wioskach

Tak to już z nami jakoś jest, że zawsze jak zaplanujemy "mały spacer", magicznie zmienia się on w coś, co sprawia, że na koniec dnia marzymy tylko o dwóch rzeczach: prysznicu i czymś bardzo zimnym do picia (niekoniecznie w tej kolejności). Ewentualnie jeszcze o wygodnym miejscu do siedzenia. Wszystko to udało się nam dziś dostać, więc możemy zdać relację. A było to tak...


Sprawdzaliśmy, co warto zobaczyć w okolicach Nagarkot, ale przewodniki nie rzucały pomysłami szczególnie szczodrze. Kiedy więc stanęliśmy przed mapą zamontowaną między krzywymi domami w środku mieściny i zobaczyliśmy trasę spacerową na jedyne 5-6 godzin, w dodatku prowadzącą przez fabrykę sera, kilka wiosek i stoki, z których można popatrzeć na tarasowe pola, pomyśleliśmy, że to coś dla nas. Jeszcze wczoraj znaleźliśmy wejście na szlak (wcale nie było takie oczywiste! może powinniśmy to potraktować jak ostrzeżenie?!), a dziś z samego rana ruszyliśmy w drogę.

Zaczęło się niepozornie. Pierwszym punktem orientacyjnym była miejscowa atrakcja - fabryka sera, którą można zwiedzać codziennie między 10.00 a 11.00. Droga do fabryki była łatwa i szczerze mówiąc mało ciekawa. Jedyną atrakcją był miejscowy, hmm, autobus zakładowy? :)



Jeszcze mniej interesująca była sama fabryka, ale przecież nie mogło to nas zniechęcić! Tuż obok niej pojawiły się za to pierwsze trudności. Droga się rozwidlała, a nasza mapka tego nie uwzględniała. I tu zaczyna się clue opowieści: o drogę pytamy miejscowych. Zdaje się, że chcieli być mili i... wysłali nas skrótem. Możliwe jest jednak również, że nasza "niezwykle dokładna" mapa wszystkich odkrywców wysyła na nieznane ścieżki, bo gubiliśmy się (choć w sposób w miarę kontrolowany) jeszcze kilka razy.
W każdym razie warto się było zgubić, żeby spotkać np.:

oraz:


i pomyśleć sobie w tym miejscu coś w stylu "krowa wlazła, to ja nie wlezę?" :)

Po drodze robiliśmy jeszcze mnóstwo ciekawych rzeczy, np. próbowaliśmy zaprzyjaźnić się z kozami:
Niestety, próby były raczej niezbyt udane, więc skupiliśmy się "robieniu w rozrywce" (byliśmy nie lada atrakcją turystyczną w mijanych wioskach, zwłaszcza wtedy, gdy dość nieudolnie wymawialiśmy nazwy kolejnych wiosek, do których chcieliśmy dotrzeć) oraz na podziwianiu widoków. Na przykład takich:



W jednej z wiosek przygarnęliśmy nawet psa. A w kolejnej - drugiego.
Wioska wygląda tak:

A nasi towarzysze tak:

Czarny okazał się fałszywy i wymiękł po jakichś dwóch kilometrach, ale ten pierwszy już właściwie był nasz. Zdaje się, że w niektórych miejscach zdecydowanie lepiej rozpoznawał właściwe ścieżki i czekał na nas z miną "i co, głupki, musieliście zawrócić?" w miejscu, w którym znów poszliśmy źle. Zostawił nas dopiero, kiedy spotkaliśmy dwie laski zagubione 10 razy bardziej (stojąc nad wioską, pytały nas gdzież może się znajdować :P) i zdecydowanie bardziej potrzebujące jego pomocy, zwłaszcza, że my wtedy niemal kończyliśmy naszą trasę... Bardzo ładną, dodajmy raz jeszcze.


Wcale nie okazała się taka łatwiutka. Słońce smażyło, kurz się unosił, było w górę, było w dół. Co prawda zajęła nam znacznie mniej czasu (jakieś 4,5h), ale naprawdę uważamy oszałamiającą kwotę 1 PLN wydaną na zimną colę z lodówki za jeden z najlepszych i najbardziej uzasadnionych wydatków ostatniego półrocza :)

A oto dowód, że naprawdę przeleźliśmy tę trasę:


The end, jutro Katmandu!

Komentarze

  1. Hehe, oprócz widoków, to najbardziej podoba mi się Wasz czworonożny przewodnik :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Wrzuciliście (prawie) Wasze zdjęcie! wow!

    OdpowiedzUsuń
  3. No jak "prawie"?! To naprawdę jesteśmy my :P

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty