W drodze...

Ani się obejrzeliśmy, a nasz urlop w tej części, która jeszcze przed nami, skurczył się do absolutnego minimum. A że samolot mamy pojutrze z samego rana i nie chcieliśmy ryzykować przyjazdu w ostatnim dniu z powrotem do Katmandu, już dziś wróciliśmy z Pokhary do stolicy. Niby odległość niewielka...

Ale od początku. Pokharę od Katmandu dzielą 202 kilometry. Rzut beretem, nie? Jasne, jeśli - jak nam w tamtą stronę - uda się kupić tanie bilety na samolot. Wtedy, rzeczywiście, największy "kłopot" to dotarcie na lotnisko w Katmandu (to w Pokharze jest blisko turystycznego centrum) i podziwianie Himalajów z góry. Gorzej jest wtedy, gdy - jak u nas w drodze powrotnej - ceny biletów nie są specjalnie sexy, a dodatkowo pogoda płata figle i liczenie na samolot jest ryzykowne.
Wtedy zostaje transport lądowy. Do wyboru jest autobus turystyczny, który te 202 kilometry pokonuje w zawrotnym czasie ok. 8 godzin (serio!), minibusy (które są trochę jak Yeti: wielu o nich mówi, niewielu widziało :P), czyli nieco szybszą wersję autobusu lub wynajęcie prywatnego samochodu. Ta ostatnia opcja jest trochę droższa, ale też sporo szybsza (przejazd zajmuje jedynie ok. 5h), a że nasz urlop tym razem był krótki i nie chcieliśmy tracić całego dnia w podróży, zdecydowaliśmy się właśnie na nią.

Po zakończeniu podróży mamy takie postanowienie, że w tradycyjnym zeszycie, tradycyjnym długopisem napiszemy ze 100 razy "Nigdy więcej nie będę narzekać na Inflancką w Łodzi". Drogi w Nepalu to koszmar. Pomijając już ruch i styl jazdy, jakość samych dróg każe się nam ugryźć w język za każdym razem, gdy znów będziemy chcieli skrytykować to, po czym przychodzi nam jeździć w Polsce.
Dziś nie będzie zdjęć. Uwierzcie, nie dało się. Trzeba się było skoncentrować na tym, żeby nie krzyczeć z przerażenia na co drugim zakręcie, a na pozostałych nie wypuścić z siebie uroczego pawia. Ale żyjemy... :)

Komentarze

Popularne posty