W górę i w dół. Nie ma innej opcji

Na pytanie, czy nie piszemy dlatego, że tyle się dzieje, jest tylko jedna dobra odpowiedź. W pewnym sensie dokładnie tak właśnie jest :)

Gdybyśmy kilka pierwszych dni zwiedzania mieli zamknąć w jednym zdaniu, najbardziej nadawałoby się coś w stylu "łazimy ciągle w górę i w dół". I Lizbona, i pozostałe miejsca, które już udało się nam zobaczyć, jedno zapewnią nam na pewno: bolące nogi ;)

Ale po kolei...
Zaczęliśmy od Lizbony, która przywitała nas, niestety, deszczem. Przez dwa dni na zmianę mokliśmy i próbowaliśmy się suszyć w przerwach na rybę i dobre wino. Ewentualnie na wizytę w którymś z kościołów, których - jak to w Portugalii - zdecydowanie nie brakuje. O tych dwóch dniach moglibyśmy opowiadać długo, ale raczej nic konkretnego. Nie do końca łapiemy niuanse stylu manuelińskiego w architekturze, więc głównie snuliśmy się bez celu po plątaninie uliczek, z której w końcu i tak trafiało się ciągle w te same miejsca. Właściwie wszystko moglibyśmy próbować opisać, ale... może lepiej popatrzcie?







I jeśli myślicie, że pranie to jakaś nasza nowa obsesja, to... macie rację :P

Po lizbońskim snuciu się przyszedł czas na Belém. Czyli fantastyczny klasztor i wieżę z genialnym widokiem, no i... ciasteczka! Pastéis de Belém to w końcu coś, bez zjedzenia czego, z Lizbony wyjechać po prostu nie można!
Klasztor Hieronimitów


[edit na specjalne życzenie: ciasteczka wyglądają następująco:
i są pyyyyyszne (co przyznają nawet ci, co to nie chcieli po nie stać w kolejce :P) - waniliowy krem na cieście francuskim, posypany cukrem pudrem i cynamonem. Mniam!
end of edit]


Na dziś chyba wystarczy, co? Jutro będziemy nadrabiać dalej, bo mamy Wam jeszcze do pokazania i opowiedzenia faaaaajne rzeczy. Na przykład takie:


Komentarze

Popularne posty