Na końcu Europy

Pogoda nam odpuściła. Na szczęście. Wybraliśmy się więc na objazdówkę zaczynającą się w Sintrze, a kończącą w Estoril. Zahaczającą po drodze o punkt obowiązkowy dla zbieraczy wszystkich "naj" - Cabo da Roca (najdalej na zachód wysunięty punkt stałego lądu Europy).
Zaczęliśmy od Sintry - małego miasteczka z ponadstandardowym zagęszczeniem zabytków. Sama Sintra to zaledwie kilka uliczek, sklepiki (głównie dla turystów) i... góry wokół. A na nich niesamowite quinty, pałace i zamki. My wybraliśmy Zamek Maurów i Pałac Pena. I bilet turystyczny, który zapewnił nam transport do podnóży obydwu atrakcji. Na szczęście wybraliśmy ten bilet, bo chyba nie dalibyśmy rady wspiąć się do góry, wejść na zamkowe mury, zejść z nich, wspiąć się na kolejną górę, na której stoi jeden z najdziwniejszych pałaców świata, no i zejść z powrotem do miasta. To się nie da, proszę państwa, nie ma takiej możliwości po prostu... A być tam warto. Bo widoki rekompensują wszystkie męki po drodze.



Zamek był świetny. Połaziliśmy po imponujących murach i pogapiliśmy się na niesamowite widoki. To był naprawdę fajny czas. Pena z kolei była... dziwna (?).


Tak, to chyba najlepsze słowo. Gdybyśmy poszli tam tylko po to, żeby zobaczyć budynek, wszyscy bylibyśmy chyba trochę zawiedzeni. Ale - znów - te widoki...

Po powrocie z góry poszwendaliśmy się jeszcze chwilę po uliczkach i złapaliśmy autobus, który zawiózł nas prosto na kraniec Europy - Cabo da Roca. Mieliśmy tam godzinkę, co na początku wydawało się nam wiecznością, ale w obliczu tego, co można tam pooglądać, wcale nie okazało się długą godziną.



Można tam siedzieć pewnie cały dzień i wcale się nie znudzić, ale my na deser zostawiliśmy sobie jeszcze dwa nadmorskie miasteczka - Cascais i Estroril. Mewy, fale, te sprawy. Rozumiecie. Pięknie było. Stay tuned, bo ciąg dalszy zaległości nastąpi wkrótce.

Komentarze

Popularne posty