Uciekliśmy gdzie pieprz rośnie :)

A konkretnie uciekliśmy przed z wolna dopadającą nas pracą na plantację pieprzu. Na Phu Quoc jest ich przynajmniej kilka, pewnie każdy taksówkarz ma swoją ulubioną (czytaj: taką, w której chętnie daje się mu procent od zakupów przywiezionego turysty lub taką, której właścicielem jest jakiś członek jego rodziny ;)))

Tak sobie pomyśleliśmy, że to niesamowite, że człowiek nigdy się nie zastanawia, jak wygląda pieprz na krzaku. Po prostu sypiemy go do garnka i jest, nie? :) Dla tych, którzy zaczęli się zastanawiać teraz mamy zdjęcie:


A kto nas zna choć trochę, pewnie się już domyśla, co będziemy wieźli w plecaku. Ale że będziemy wieźli również pieprz z cukrem pewnie się domyślić trudniej? Tak, z cukrem. Tak, też się zdziwiliśmy. Tymczasem (my już próbowaliśmy) to taka pasta, która smakuje GE-NIAL-NIE! Tak, zapraszamy na wspólne próbowanie :)

Przy okazji zahaczyliśmy też o kolejną pagodę, która - na szczęście - tym razem okazała się całkiem inna od tych, które już widzieliśmy i opisywaliśmy Wam wcześniej (nasz poprzedni post o pagodach). Zagubiona w górach Phu Quoc (tak, mamy tu też małe górki), z bardzo lokalnym kolorytem i wielkim Buddą, który nam przypominał trochę... reklamowy balon... O taki:

Trochę nam to przypomniało klimaty z Hindu Temple w Sajgonie; zwłaszcza to:

No i nasz motyw ulubiony: mnich :)
oraz święty tygrys, najfajniejszy z tych, które widzieliśmy:

Wracając poprosiliśmy naszego taksówkarza-przewodnika (i tak padł mit jakobyśmy tacy byli backpackerscy ;)) żeby nas przewiózł inną, dziką drogą, nie przez pobliskie miasteczko. No i to było coś! Kury dziobiące ledwo wystające źdźbła pod kokosowymi palmami, byki pasące się przy drodze, egzotyczne drzewa, ruda droga, unoszący się kurz i ludzie żyjący dokładnie tak samo jak żyli 30 lat temu. Dorośli wypełniający swoje codzienne obowiązki: piorący, naprawiający buty lub po prostu nie robiący niczego szczególnego, no i dzieciaki, machające do nas na każdym rogu.

A teraz leniwie spędzamy resztę wieczoru, nad przepysznymi sajgonkami i zielonym Sajgonem (lokalne piwo ;)) i zastanawiamy się, ileż to nowych przepisów musimy wypróbować po powrocie do domu...

Komentarze

  1. Mam nadzieję, że z tej zakurzonej drogi będą zdjęcia ? skądinąd wiem, że takim obrazkom nie przepuścicie ?!
    a propos kadru z życia nieprzesiąkniętych mamoną ludzi, nasunęła mi się myśl pewna:
    Pewien człowiek w Ameryce,wraz ze swoim małoletnim synem, cały dzień grzebał coś przy rowerze. A to skręcił, a to rozkręcił... Sąsiad, który wyszedł popołudniem przed swój dom, patrzy z politowaniem i pyta: dlaczego nie naprawiasz tego roweru w serwisie, tylko tracisz cały dzień ??
    na to ojciec mu odpowiada; Ja nie naprawiam roweru, Ja wychowuję swojego syna.
    ...Wypełniajmy dobrze nasze obowiązki. Od momentu oświecenia,można zacząć w każdej chwili...( Wszyscy na świecie mają tak samo !).

    Kocham Was- mama.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też nigdy nie zastanawiałam się jak wygląda krzak pieprzu, ale muszę przyznać, że prezentuje się bardzo ładnie ;)

    A mogę poprosić o post ze zdjęciami z tej drogi? A właśnie! Lizaki-wabiki na dzieci się przydały? :))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty